Pokazywanie postów oznaczonych etykietą odchudzanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą odchudzanie. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 1 stycznia 2013

01.01.2013

Zaczynamy!

 

Jeszcze raz Wszystkiego Najlepszego w Nowym Roku. Przede wszystkim zdrowia i wytrwałości w realizacji postanowień Noworocznych!

 

Nowy Rok - nowe postanowienia, a może te same co zawsze? Nie ma to większego znaczenia, bo najważniejsze jest by te postanowienia w końcu zacząć realizować.

Jeśli chcesz schudnąć i poprawić swoją kondycję, albo chcesz zrobić tylko jedną z tych dwóch rzeczy to mam nadzieję, że mój blog Ci w tym pomoże.

Mimo, że prowadzę go już jakiś czas to w tym roku mam zamiar usystematyzować pewne zagadnienia w taki sposób, by blog sam w sobie stał się przejrzysty i przyjazny dla czytelnika.

Mam nadzieję, że uda mi się krok po kroku wprowadzić Was wszystkich w świat "zdrowego życia" i zarazić miłością do niego. Ale pamiętajcie, że to "zdrowe życie" to będzie mój punkt widzenia i moje zdanie. Bo dla jednych "zdrowe życie" to tylko unikanie alkoholu, a dla innych to wszystko, co "na życie" się składa: jedzenie, sport, relaks itd innymi słowy sposób postrzegania świata :)

Jeśli chcesz towarzyszyć mi podczas moich zmagań w dążeniu do zdrowia, lepszej sylwetki i super kondycji to zachęcam do regularnych odwiedzin :) Może dzięki moim wpisom sam pokochasz aktywność i zdrowe jedzenie :)



W pierwszym poście w 2013 roku poruszę dwie kwestie: postanowienie "W tym roku schudnę" oraz środki odchudzające (bardzo ogólnie).

"W tym roku schudnę" - takie postanowienie Noworoczne pada z ust blisko 85% społeczeństwa. Jednak jeśli sami nie jesteście przekonani do zmiany trybu życia nie ma sensu takiego postanowienia składać. Bo tak naprawdę wszystko siedzi w naszej głowie. I wszystko zależy od siły woli i przede wszystkim NASZEGO PODEJŚCIA I NASTAWIENIA. Bo gwarancją utraty wagi, a potem utrzymania jej na zadowalającym poziomie jest tylko i wyłącznie zmiana dotychczasowych przyzwyczajeń: odpowiednio zbilansowana dieta i aktywność fizyczna.
Z własnego doświadczenia wiem, że składanie takich "noworocznych obietnic" tylko dlatego, że inni tego od nas oczekują nie przyniesie oczekiwanych rezultatów. Dopóki czujecie się dobrze ze sobą, nie macie znaczącej nadwagi i nic Wam nie dolega zacznijcie się zwyczajnie ruszać, a bardzo szybko zauważycie jak Wasze ciało się zmienia. Bo ruch i zdrową dietę polecam każdemu bez względu na wagę :) I żadne postanowienie Noworoczne nie jest tu potrzebne.
Ale gdy macie nadwagę lub jesteście blisko przekroczenia tej granicy, lub przeszkadza Wam tusza albo macie jakieś problemy ze zdrowiem zastanówcie się i w zgodzie ze sobą podejmijcie decyzję. I nie musi być to od raz "odchudzam się, będę ćwiczyć codziennie itd". Możecie zaczynać małymi krokami: nie sięgnę po czekoladę albo zacznę gotować w domu obiady :). Bo do odchudzania trzeba podchodzić z głową. Jeśli wiesz, że nie wytrzymasz bez czekolady dłużej niż tydzień to postanów, że w ciągu tygodnia zjesz nie więcej niż ... (np 10 kostek) czekolady. Bo lepiej jest dawkować sobie przyjemności niż później objadać się nimi w niekontrolowany sposób.
Pamiętaj, że odchudzanie to nie tylko czas, w którym "gubisz" wagę (czy centymetry). Bo jak osiągniesz swój ideał nadal musisz zdrowo się odżywiać i ćwiczyć, by nie zaprzepaścić tego co do tej pory udało Ci się osiągnąć.
Mnie moja waga zaczęła przeszkadzać jakieś 3 - 4 lata temu. I nie był to Nowy Rok, tylko moment, w którym zobaczyłam się na zdjęciach w bikini... Wtedy uświadomiłam sobie jak bardzo jestem gruba i wówczas podjęłam decyzję o odchudzaniu. Przez ten czas miałam wzloty i upadki, ale się nie poddałam.
Niedawno okazało się, że nadmiar moich kilogramów to problem medyczny. Od połowy stycznia zmieni się rodzaj przyjmowanych przeze mnie leków i wówczas może nastąpi przełom. Bo jak do tej pory odchudzanie pod okiem dietetyka, zbilansowana dieta i intensywne ćwiczenia nie przyniosły efektów.
Dlatego ten Rok będzie przełomowy: w końcu trafiłam na lekarza, któremu na mnie zależy (w sensie zależy na moim zdrowiu :D) i mam nadzieję, że ten rodzaj leczenia, który mi zaproponował w połączeniu z dotychczasowymi treningami oraz zdrowym jedzeniem w końcu przyniesie efekt :)
To wszystko sprawiło, że czuję się znowu jak te kilka lat temu kiedy pełna zapału zabrałam się za odchudzanie pierwszy raz... z tą różnicą, że teraz czuję, że sukces jest blisko :)
Więc jeśli szukasz motywacji to popatrz na mnie: nie poddałam się mimo braku efektów. Na początku myślałam, że źle dobieram ćwiczenia czy też źle komponuję posiłki. Dojście do tego, że brak efektów jest problemem medycznym zajęło lekarzowi 1,5 roku. Dojście do tego, jakie leki powinnam przyjmować kolejny rok... Teraz już musi się udać :)

A teraz te cudowne "środki odchudzające". Postanowiłam coś o nich napisać, ponieważ od samego rana właściwie w każdym bloku reklamowym pojawiają się jakieś "wspomagacze". Oczywiście jest to idealny moment, bo przecież "taki ogrom społeczeństwa właśnie zaczyna się odchudzać".
Co nie co o takich produktach wiem, ponieważ sama po nie sięgałam (oczywiście od razu napiszę, że byłam głupia), więc mogę coś Wam podpowiedzieć.
Po pierwsze: jeśli nie masz żadnych problemów zdrowotnych żadne wspomagacze nie są Tobie potrzebne! Wystarczą Tobie: zbilansowana dieta i aktywność fizyczna, tak by pojawił się ujemny bilans kaloryczny (czyli w ogólnym rozrachunku więcej kalorii spaliliśmy niż pobraliśmy). Na początku wystarczy, by bilans był na poziomie -500 kcal. Jednak należy pamiętać, że dieta w której przyjmujemy 1500 kcal/dobę jest najniższym poziomem bezpiecznego odchudzania. Często diety poniżej 1500 kcal/dobę zalicza się już do głodówek. Wówczas może i tracimy na wadze, jednak spowalniamy również nasz metabolizm i w efekcie "jo-jo" jest tylko kwestią czasu, ponieważ organizm "przestawia się" w tryb oszczędny i w momencie, gdy wracamy do normalnego jedzenia każda nadprogramowa kaloria zamienia się w tłuszcz, bo nasze ciało "pamięta" o ciężkich czasach i myśli sobie, że za chwile znowu takie czasy nastaną.
Po drugie: jeśli masz problemy ze zdrowiem takie wspomagacze nie pomogą Ci, a mogą jedynie jeszcze bardziej zaszkodzić. Jeśli powodem nadwagi są jakieś zaburzenia np. hormonalne udaj się do lekarza i poproś o poradę i pomoc.

Co jest w takich wspomagaczach?
  • Wyciąg z gorzkiej pomarańczy
  • L-karnityna
  • Kwas linolowy
  • Kofeina
  • Błonnik
  • Wyciąg z zielonej hebraty
  • Wyciąg z białej fasoli
Oto cała tajemnica. Czy widząc taki skład wierzysz, że  to pomoże Ci schudnąć?
O ile udowodniono pewne pozytywne działanie kwasu linolowego na cellulit, a więc na tkankę tłuszczowa również, o tyle co do reszty składników mam ogromne wątpliwości.
Piję kawę (bez cukru) i nie chudnę, więc w jaki sposób kawa w pigułce ma mi pomóc?
Zanim więc sięgniecie po takie preparaty w aptece zastanówcie się, czy to pomoże, czy tylko uszczupli Wasz budżet. Bo gdyby ktoś wymyślił skuteczny preparat odchudzający to byłby najbogatszym człowiekiem na świecie, dostałby Nobla, a inne "firmy" produkujące cudowne wspomagacze dawno by upadły.
Zamiast wydawać naprawdę dużo pieniędzy na preparaty, które w rzeczywistości nie działają zainwestuj w karnet na siłownię, na zajęcia fitness albo na basen. Bo ruch w połączeniu ze zbilansowaną dietą daje gwarancję poprawy wyglądu i jakości życia, a te tabletki nie...
A ponad to, czy masz ochotę zatruwać się takim czymś?

Oddzielną grupą "wspomagaczy" są tzw. "spalacze tłuszczu". Nie będę się o nich rozpisywała. Czytając składy tych preparatów odnosi się wrażenie, że ktoś dodał tam całą "tablicę mendelejewa". Zwykłemu człowiekowi do szczęścia nie są one potrzebne. Kulturyści je stosują ponieważ wymaga się od nich zejścia do bardzo niskiego poziomu tłuszczu (by mogli wyeksponować mięśnie podczas zawodów). Jednak to nic dobrego. Skąd to wiem? Sama stosowałam kilka różnych preparatów (pod wpływem chwilowego załamania, braku efektów itd.). I jakie były rezultaty?
Stosując jeden preparat trochę schudłam, ale z innymi wiążą się tylko niemiłe doświadczenia:
- kołatanie serca,
- nadmierna potliwość (w czasie treningu to jakby wiadro wody się wylało),
- metaliczny posmak w ustac,
- trzęsące się ręce,
- brak reakcji źrenic na światło...
 I to nie wszystko...
Czy ta lista Was zachęca? Bo gdybym sama mogła podjąć drugi raz decyzję o zakupie tych preparatów to wolałabym  kupić kolejny gryf, matę do ćwiczeń lub dodatkowe obciążenia :) albo super buty ;)

Bo do odchudzania wystarczą tylko szczere chęci i mata do ćwiczeń oraz najtańsze tenisówki do treningów w domu (do biegania niezbędne są sensowne buty, ale takie można kupić za ok 100-150 zł).

Także jeśli chcesz zmienić swoje życie i sprawić by było zdrowe to pamiętaj, że teraz jest odpowiedni moment. Jeśli tylko jesteś przekonany, że chcesz ćwiczyć to zacznij już dziś i nie czekaj do jutra.

Wszystkim życzę powodzenia, a sobie bym w tym roku była lepszym człowiekiem :)
A z przyziemnych marzeń to chciałabym w tym roku wziąć udział w jakimś zorganizowanym biegu :) I nie ważne, które miejsce zajmę - ważne bym dała radę pokonać dystans :)

Będziecie trzymać za mnie kciuki? Bo ja za Was wszystkich i za Wasze marzenia trzymam!!!

Kicia

czwartek, 13 grudnia 2012

Co znaczy "być fit"?

Dziś czwartek. Powinien być "obiad czwartkowy", ale będzie kontynuacja tematyki "FIT".

Dziś porozmawiamy sobie o tym, co to znaczy "być fit".

Żeby nie uogólniać, to napiszę co to dla mnie oznacza i jakie jest moje podejście do całej "fit mody". Jak to wszystko się zaczęło i mam nadzieję, że nie skończy tak szybko.
Otóż nigdy nie byłam bardzo szczupła. Chociaż (z perspektywy czasu) mogę stwierdzić, że były okresy w moim życiu, w których wyglądałam całkiem dobrze. Nie miałam nadwagi (chociaż moje BMI zawsze było bliższe górnej granicy), a moje ciało było całkiem sprawne.
Jednak moja rodzina wciąż mówiła mi, że "jestem gruba". 
Moje bycie grubą spowodowane było obecnością rodzeństwa, które było raczej szczupłe. W porównaniu z rodzeństwem mogłam wydawać się "troszkę grubsza" jednak otyła nie byłam.
Pamiętajcie, że mówienie takich rzeczy dzieciom/wnukom źle na nie wpłynie, więc ostrożnie z takimi uwagami (jeśli posiadacie potomstwo lub jeśli w waszych rodzinach znajdują się małe dzieci). Wydaje mi się, że podobnie źle wpływać będzie na dzieci mówienie "jaka Ty chuda jesteś".  Dlatego w rozmowach z dziećmi starannie dobierajmy słowa, by nie sprawiać im przykrości.

Monotonia na lekcjach W-F skutecznie odstraszała i powodowała co tygodniową "niedyspozycję" większości dziewcząt. A szkoła średnia to ciągłe granie w "siatkę"... I jak tu można pokochać sport i taki tryb życia, skoro nauczyciele, którzy powinni zachęcać skutecznie zniechęcają.
Potem była krótka fascynacja fitnessem, ale kiedy po raz kolejny usłyszałam, że "pulchna jestem" ręce mi opadły i nastały "tłuste lata".
Sporo nauki, mało ruchu, studenckie jedzenie... I po jakimś czasie kilogramów zaczęło przybywać.

Jednak to jakoś szczególnie mi nie przeszkadzało, bo przecież i tak zawsze "byłam gruba", więc teraz w domu nie mówią nic nowego i odkrywczego.

Dopiero, kiedy zobaczyłam się na zdjęciu w bikini uświadomiłam sobie, że wyglądam strasznie i teraz JESTEM GRUBA, czy ktoś mi tak powie czy też nie. Dopiero zdjęcie uświadomiło mi jak na prawdę wyglądam i to było straszne.

I od tego się zaczęło. Czytanie o odchudzaniu (na początku czytanie "jak leci"), poszukiwanie informacji o różnych możliwościach spalania tłuszczu i dietach.
Skusiłam się nawet na Kopenhaską i wytrwałam do dnia PIERWSZEGO do obiadu :D - raczej dużej krzywdy sobie nie zrobiłam.

Po analizie wielu artykułów postanowiłam postawić na dietę zbilansowaną i jak najwięcej aerobów (zaczęły się marszobiegi), potem doszedł najprostszy trening siłowy itd.
To były moje początki i nie uważam, że wtedy byłam "FIT".

Kiedy treningi nie przynosiły rezultatów sięgnęłam po spalacz tłuszczu (nie będę podawała nazw tych produktów bo to nic dobrego). Pierwszy spalacz przyniósł efekt. Jedna kuracja i 15 kg mniej. SZOK!!! Oczywiście nie było to proste, bo ćwiczenia i dieta cały czas mi towarzyszyły.
Potem był czas bez spalacza: więcej treningów i brak efektu... Więc sięgnęłam po kolejny i kolejny spalacz, ale żaden już nie pomagał... a wręcz zaczęły szkodzić. Po jednym takim cud produkcie moje źrenice przestały reagować na światło. Nie było widać tęczówki tylko wielkie czarne źrenice... O kołataniu serca i problemach ze spaniem nie wspominając, a to tylko początek długiej listy skutków ubocznych.
To nie było fit i nie było to zdrowe... Nie było to też mądre, ale człowiek uczy się na swoich błędach.

Jakiś czas później postanowiłam udać się do lekarza i wtedy "wyszło szydło z worka". Złe wyniki badań, leczenie, wizyty, leczenie, wizyty... Zmiany leków i dalej nic.

Część lekarzy, u których byłam traktowała mnie jak obżerającego się i leniwego grubasa, który myśli, że oni mają cudowny lek i że "samo się schudnie" bez ćwiczeń i wyrzeczeń.

To był chyba najgorszy moment. Bo jak możesz się czuć, gdy idąc na kolejną wizytę do dietetyka i stosując się do jego zaleceń tyjesz? To jeszcze nic. Lekarz, do którego chodziłam potrafił powiedzieć: "no nie dziwne, że przytyłaś. Przecież na TYM leku każdy tyje". A na moje pytanie "Czyli od leku robię się grubsza mimo, że trzymam dietę 1360 kcal i ćwiczę 5 razy w tygodniu?" usłyszałam odpowiedź, która mnie zamurowala: "Nie obchodzi mi czy ćwiczysz, czy nie. Masz trzymać dietę, a na TYM leku każdy tyje" - tak skończyła się moja przygoda z dietetykiem. Cudowanie, prawda?

Tu nadal nie byłam FIT. Bo zdarzało się, że tego typu porażki zajadałam czekoladą, albo pizzą. 


I przyszedł ten moment. Uświadomiłam sobie, że muszę jeść zdrowo i ćwiczyć. Że nie mogę się poddać i muszę walczyć. Zaczęłam więc szukać innego lekarza, który uwierzyłby w moją historię i potraktował mnie poważnie.

Od kiedy piszę bloga staram się "być fit". Oczywiście są gorsze i lepsze dni. Czasami nie chce mi się ćwiczyć, czasami mam ochotę na czekoladę - przecież to normalne: w końcu jestem człowiekiem, ale mimo wszystko staram się. Staram się, mimo, że efektów właściwie brak. Jedyne co zauważyłam to znaczny skok siły :D - także strzeżcie się ;)

Teraz pojawiło się pewne światełko w tunelu, bo czeka mnie kolejna zmiana leków i może wówczas coś zacznie się dziać.

Jednak leki nie załatwią za mnie sprawy, więc muszę "żyć zdrowo", a u mnie "FIT lajfstajl" wygląda tak:
  • jem 5 posiłków dziennie;
  • ćwiczę 5 razy w tygodniu (od stycznia planuję zwiększyć liczbę treningów do 6^^);
  • staram się nie jeść słodyczy (właśnie mija 5 tydzień całkowitej abstynencji słodyczowej);
  • ograniczam cukier (słodzę jedynie kawę - nie umiem sobie tego odmówić);
  • zamiast windy wybieram schody (no chyba, że to 20 piętro, albo, że muszę pięknie wyglądać i nie mogę sapać);
  • ograniczam fast (FAT) food (wszystko jak leci. Ostatnio zjadłam kawałek pizzy, ale przecież wszystko jest dla ludzi);
  • nie kupuje napojów gazowanych (oczywiście w Święta zrobię wyjątek i napój z Mikołajem i czerwoną etykietą pojawi się na stole - wiadomo o jaki napój chodzi ;));
  • staram się przygotowywać wszystkie posiłki w domu i spożywać jak najmniej wędlin i różnych takich "sztucznie polepszonych" produktów (przecież w domu można upiec schab i mieć do kanapek);
  • nie przejadam się (zdarzało mi się kiedyś tak napchać, że mogłam tylko leżeć. Wiecie o czym mówię? Najczęściej w Święta taki syndrom wypchanego brzucha występuje. Teraz już tak nie robię :));
  • wybieram chleb żytni razowy (chociaż białe pieczywo jest smaczniejsze), kasze, ryże i makarony razowe/pełnoziarniste (sporadycznie ziemniaki - bo lubię ziemniaki);
  • w mojej kuchni zawsze jest oliwa z pierwszego tłoczenia oraz (od niedawna) olej kokosowy;
  • unikam smażenia (chociaż ostatnio testowałam różne konfiguracje na maśle klarowanym);
  • nie znoszę "gotowych diet" i nigdy po nie nie sięgnę. Wolę zbilansowaną dietę, w której będą wszystkie niezbędne do życia składniki, niż jakiś "twór" z pomocą którego szybko schudnę i przy okazji wyłysieję (wiecie o co chodzi ;));
  • piję 1,5 l wody dziennie (to takie minimum - zwykle jest więcej) + herbatki ziołowe (melisa, mięta, kiedyś piłam pokrzywę i rumianek - nie są zbyt smaczne, ale dawało radę je wypić);
  •  staram się jeść ryby 3 razy w tygodniu, jednak nie zawsze to wychodzi ;);
  • warzywa w diecie muszą być, owoce również, ale tych drugich zdecydowanie mniej.
To chyba takie moje najważniejsze "założenia". "Założenia" to złe słowo, to co widzicie wyżej to mój sposób na życie i mój sposób na bycie FIT. Bo dla mnie bycie fit, to dobre wybory na co dzień, to racjonalna dieta, to odpowiednio dobrany trening. Bo FIT to sposób postrzegania świata.
Sama nigdy bym tak nie powiedziała o swoim życiu "żyję FIT", powiedziała bym raczej: "staram się żyć zdrowo".
I nie myślcie, że mam obsesję na punkcie jedzenia, ćwiczenia czy czegokolwiek. Uważam, że we wszystkim najważniejszy jest UMIAR i jeśli gorzej się czuję to potrafię odpuścić zaplanowany trening. Jeśli mam ochotę na czekoladę to zjem kawałek (ale nie całą tabliczkę). Jeśli naszłaby mnie ochota na  "czisburgera", to pewnie kupiłabym go (ale w porze obiadowej, a nie na kolację), jeśli chciałabym sobie przypomnieć jak smaczny jest "szejk czekoladowy" to pewnie kupiłabym, ale małego.
Także zdrowe życie to kwestia wyborów, które codziennie podejmujemy.

I jeszcze jedna BARDZO WAŻNA RZECZ: zjedzenie czegoś z "zakazanej" listy nie przekreśla dotychczasowych starań. Jeśli więc odchudzasz się i zjesz tą nieszczęsną tabliczkę czekolady - trudno. Najważniejsze, żeby następnego dnia to się nie powtórzyło. Bo, jak już nie raz pisałam, jesteśmy tylko ludźmi i mamy prawo wypić colę, czy zjeść pizzę. Ale róbmy to z głową!


Kicia


UWAGA!!!
ZAMIESZCZONE TU INFORMACJE PRZEDSTAWIAJĄ MÓJ PUNKT WIDZENIA. KAŻDY MA PRAWO DO WYRAŻANIA WŁASNEGO ZDANIA, WIĘC SZANUJMY ZDANIE INNYCH, NAWET JEŚLI SIĘ Z NIM NIE ZGADZAMY :-)

środa, 12 grudnia 2012

Dlaczego chcesz być fit?

Ostatnio chodzi mi po głowie pewna wypowiedź, którą przeczytałam w internecie... I pomyślałam, że chętnie podzielę się z Wami moją opinią i wysłucham Waszych racji.
Chodzi o pytanie: "Dlaczego się odchudzasz? Dlaczego chcesz być fit?"

Pewnie każdy z nas może wymienić 100 powodów: począwszy od poprawy wyglądu, poprzez poprawę sprawności fizycznej, a na zdrowiu skończywszy.
I co ja powiem: moim zdaniem każdy powód jest dobry, by zacząć "coś" ze sobą robić.

A dlaczego jako powód numer 1 wymieniłam poprawę sylwetki?
Bo to widać!!!

Jeśli schudnę to o co zapyta mnie pierwsza nie widziana od dawna znajoma? 
Oczywiście "Ile schudłaś?". Nie zapyta ona "Jak bardzo poprawiły się twoje wyniki?" albo "Ile km przebiegniesz teraz w godzinę?"

Bo w gruncie rzeczy jesteśmy "wzrokowcami". WSZYSCY. To nie prawda, że tylko mężczyźni zwracają uwagę na wygląd, sylwetkę itd. I to nie prawda, że wygląd nie ma znaczenia... 
Bo pracodawca mając do wyboru podobne umiejętności osób starających się o pracę postawi na "ładniejszą" wersję pracownika.

To właśnie dla pięknej sportowej sylwetki większość ludzi się odchudza i ćwiczy. 
To dlatego w inspiracjach pojawiają się zdjęcia przed i po, piękne wysportowane ciała z zarysowanymi mięśniami w pięknych sportowych ubraniach i kolorowych butkach od Nike.
Bo ten aspekt uprawiania sportu jest "namacalny" nie tylko dla ćwiczącego, ale dla ogółu społeczeństwa.
Bo jak patrzysz na mnie to nie widzisz marnych wyników badań (przecież jestem zbyt młoda, by mieć złe wyniki). Widzisz grubaska ;), który siedzi wieczorami na kanapie z paczką czipsów i butelką coli...
Niestety to szara i smutna rzeczywistość. Tak jesteśmy postrzegani, my grubsza część społeczeństwa ;)

Zarzutem w tej wypowiedzi było właśnie podawanie jako głównego powodu posiadanie pięknego ciała. Ale czy to coś złego?
Również można było przeczytać tam, że na każdym blogu o tematyce "odchudzanie, zdrowy tryb życia" itd. pojawiają się zdjęcia przed i po, że pojawiają się wymiary i informacje o ubytkach w cm... a że nie pojawiają się informacje o stanie zdrowia...

Po pierwsze nie każdy chce "chwalić się" swoimi wynikami badań, a ponadto czy oglądanie "skanów" wyników jest ciekawe dla Czytelnika?
Czy blog, na którym pisano by o poprawie stanu zdrowia, a nie pokazano by metamorfozy jakie przeszło ciało byłby często odwiedzany? Czy suche informacje o poprawie stanu zdrowia, jakości życia zachęciłyby do ćwiczenia i zdrowego odżywiania tak mocno jak robią to zdjęcia przed i po?

Bo kogo interesuje moje tętno spoczynkowe, albo mój cholesterol? :) (oprócz tego, że mnie interesuje)

Nie wszyscy jesteśmy lekarzami i interpretacja wyników badań nie jest oczywista. Nie każdy z nas wie, jaka powinna być wartość tętna spoczynkowego, wartość prawidłowego ciśnienia krwi czy ilość glukozy we krwi na czczo :)

Ale każdy z nas "ma pojęcie" kiedy "czyjeś ciało mieści się w normie", a kiedy pojawia się nadwaga. Wzrokowo jesteśmy w stanie oszacować, czy konkretny człowiek leni się całe dnie na kanapie i nie zwraca uwagi na to jak żyje, czy też stara się żyć zdrowo ;)

Oczywiście pomijam tu dążenie do "rozmiaru 0" za wszelką cenę, bo to nie jest zdrowe ani ładne ani seksowne.

I na koniec: Każdy powód jest dobry by ruszyć dupsko z kanapy i zacząć dbać o siebie, o swoje zdrowie :)
Nawet jeśli jest to "tylko moda" na bycie fit.
Mnie nie przeszkadza, że pod wpływem "mody" biega coraz więcej osób. Mnie to CIESZY!

A oto moja inspiracja: Zuzana Light.


Zdjęcia znalezione w necie.

A Was co motywuje? Co sprawia, że chce Wam się ćwiczyć? Jestem ciekawa, czy interesuje Was tylko sylwetka, czy też "ruszacie się", żeby poprawić wyniki badań? A może trenujecie, żeby w zdrowiu i pełnej sprawności dożyć "setki"?

Jeśli chodzi o mnie, to chciałabym żeby moje wyniki się poprawiły (już jest dużo lepiej niż było), ale również chciałabym mieć wybór w sklepach z odzieżą jakiego obecnie nie mam... Bo nie wyglądam dobrze w większości oferowanych obecnie modelach ubrań :D

Kicia

P.S. Nie wiem czy Wy też dziś mieliście gorszy dzień... Mój był okropny i całe szczęście, że już się kończy... Oby jutro było lepiej.

środa, 5 grudnia 2012

O masażu słów kilka

UWAGA!!!
INFORMACJE ZAWARTE W TYM POŚCIE NIE ZASTĄPIĄ PORADY LEKARZA ANI FIZJOTERAPEUTY!
DOSTĘPNE PONIŻEJ INFORMACJE POCHODZĄ Z OGÓLNODOSTĘPNYCH ŹRÓDEŁ WYKORZYSTYWANYCH W SZKOŁACH ORAZ Z OGÓLNODOSTĘPNYCH MATERIAŁÓW ZWIĄZANYCH Z MASAŻEM I FIZJOTERAPIĄ. 

Myślę, że blisko 90% społeczeństwa boryka się z cellulitem i wydaje mi się, że spora grupa wśród tych ludzi wie, że "na cellulit" pomaga masaż. Niestety nie każdy wie, jak prawidłowo wykonać masaż i nie każdego z nas stać, by na profesjonalny masaż antycellulitowy się udać. Oczywiście walka z cellulitem to nie jedyne zastosowanie masażu. Można np. z jego pomocą wzmocnić mięśnie.
Oto kilka masażowych informacji:
Zacznijmy od definicji masażu:

Masaż jest sprężystym odkształceniem mechanicznym działającym na komórki, tkankę łączną, narządy, mięśnie i naczynia. Może on poprzez uruchomienie szeregu procesów adaptacyjnych przywracać prawidłowy układ przestrzenny komórek, tkanek i narządów, co z kolei będzie miało decydujący wpływ na sprawność całego organizmu.

Ze względu na zastosowanie masaż możemy "podzielić" na:
 - masaż leczniczy (profilaktyka, leczenie, rehabilitacja)
 - masaż sportowy (odnowa biologiczna oraz leczenie urazów sportowych)
 - masaż kosmetyczno - higieniczny (medycyna estetyczna, masaż relaksacyjny u kosmetyczki itd)

W walce z cellulitem wykorzystuje się masaż leczniczy. Poniżej pogrubiłam rodzaje, które mogą pomóc w walce z "pomarańczową skórką".
Oto rodzaje masażu leczniczego:
1. Masaż klasyczny.
2. Masaż specjalistyczny
 - segmentarny
 - łącznotkankowy
 - limfatyczny
 - izometryczny
3. Masaż przyrządowy
 - wibracyjny
 - pneumatyczny
 - przyrządami masującymi
4. Masaż w środowisku wodnym
 - wirowy
 - podwodny
 - natryskowy.

Dlaczego podkreśliłam właśnie te rodzaje masażu?

Oto odpowiedź:
Masaż klasyczny: wykorzystujemy klasyczne chwyty stosowane w masażu, a więc głaskanie, rozcieranie, ugniatanie, oklepywanie oraz wibrację (mam nadzieję, że nic nie pominęłam ;-)). Taki masaż wpływa na ukrwienie, jędrność skóry i mięśni, ułatwia "relaks" zmęczonego mięśnia itd.
Masaż limfatyczny inaczej drenaż limfatyczny: to zabieg, który przez zastosowanie odpowiednich technik masażu pozwala na usprawnienie krążenia limfy  oraz likwidację obrzęków zastoinowych i zapalnych. Przeciwdziała powstawaniu chorób wywołanych zastojem chłonki.
Masaż izometryczny: to masaż, którego głównym celem jest poprawa kondycji naszych mięśni. W związku z tym moim zdaniem poprawiając kondycję mięśni poprawiamy pracę pompy mięśniowej, a więc usprawniamy krążenie i jednocześnie poprawiamy jędrność skóry i jej wygląd samym faktem wykonywania masażu ;-)
Masaż pneumatyczny to masaż z użyciem specjalnych rękawów, w które wkładamy kończyny. Ma on mieć podobne działanie jak masaż limfatyczny.

Kierunki w masażu:
To bardzo ważna sprawa :-) Pamiętajcie, że należy masować się w kierunku "do sercowo", czyli:
 - kończyna górna (dłoń, nadgarstek, przedramię, staw łokciowy, ramię, bark)
 - kończyna dolna (stopa, staw skokowy, podudzie, staw kolanowy, udo, staw biodrowy)
 - plecy (od "pupy" do karku i od kręgosłupa do barku)
 - brzuch (raczej okrężnie wokół pępka ale zawsze tak, by po stronie woreczka robaczkowego ręce szły do góry - by nie "napchać" do woreczka niepotrzebnie czegoś, czego być tam nie powinno)

UWAGA!!! W drenażu limfatycznym zasadniczo kierunki są takie same, ale najpierw w celu ułatwienia odpływu chłonki do układu krwionośnego należy udrożnić pnie limfatyczne i węzły chłonne przy ujściu żylnym, a następnie zachowując odpowiedni kierunek opracować dalsze części.



Oczywiście każde "masowanie" skóry (nawet zwykłe wcieranie kremu) będzie miało pozytywny wpływ na wygląd tego największego organu (niektórzy mówią narządu) ludzkiego :-)
A swoją drogą wiecie, że powierzchnia skóry dorosłego człowieka to ok 2 m2 (czyli 2 metry kwadratowe) ;-)

Jak Wam się podobają takie posty?

Kicia

wtorek, 4 grudnia 2012

Kicia gotuje: olej kokosowy

Dziś nietypowo (znowu). Nie będzie konkretnego przepisu (a jednak będzie ;-)), natomiast pragnę podzielić się z Wami moim sposobem na "pochłanianie" oleju kokosowego.

Ale wszystko po kolei: Jeśli czytacie mojego bloga od początku to zapewne wiecie, że wyniki moich badań nie był zadowalające. Miałam bardzo wysoki poziom cholesterolu całkowitego oraz frakcji LDL. Jednym słowem: "ZŁO!!!" (Na szczęście trochę się zmieniło od tamtego czasu). Niestety ze względu na mój wiek nie wskazane jest przyjmowanie jakichkolwiek leków obniżających poziom cholesterolu, więc pozostaje tylko dieta (oczywiście moja pani doktor powiedziała, że jeśli dietą nie da się go zbić nie będzie wyjścia i będę musiała przyjmować jakieś leki).
W tym właśnie czasie dowiedziałam się o suplementacji kwasami omega 3 (czyli oliwa z oliwek: oczywiście tłoczona na zimno) oraz o oleju kokosowym: podobno cudowny olej :)
Oczywiście musiałam to sprawdzić. Dodam tylko, że za kokosami nie przepadam... ale czego nie robi się dla zdrowia :)
Zdobycie oleju okazało się całkiem proste (chociaż większość sklepów oferuje olej rafinowany, bez informacji o tym, że tłoczony był na zimno).
Mój olej jest "marki" OlVita i za 200 ml zapłaciłam 22,50 zł. Jest to olej nierafinowany, tłoczony na zimno.

Jak widać olej ma konsystencje stałą (trochę przypomina smalec). Na opakowaniu przeczytałam informację, żeby przechowywać go w lodówce po otwarciu, jednak na wielu stronach piszą, by przechowywać go w miejscu niedostępnym dla światła. Po wyjęciu z lodówki jest twardy, a w temperaturze pokojowej daje się ładnie nabierać, jednak nadal ma stałą postać.
Olej ten zakupiłam już jakiś czas temu i stał tak sobie biedak, bo nie miałam pomysł jak/z czym go jeść... Na samym początku zrobiłam jajecznicę, ale jajka z posmakiem kokosa to nic fajnego (jak dla mnie :D)

Podobno naleśniki smażone na tym właśnie oleju są rewelacyjne i niesamowite. Jeszcze nie testowałam, więc się nie wypowiem, bo naleśniki rzadko pojawiają się u mnie (pewnie dlatego, że ja uwielbiam je z dżemem, albo z cukrem... albo z serem i bitą śmietaną MNIAM - pojawił się ślinotok :D)

Oto krótka informacja o oleju kokosowym pochodząca ze strony producenta:
Olej ten charakteryzuje się naturalnym, typowym dla kokosa, smakiem i zapachem (dla odróżnienia postać rafinowana jest praktycznie bezwonna). W temperaturze 23-27°C występuje w postaci stałej, przypominając na pierwszy rzut oka smalec.
Olej ten zawiera niewielkie ilości NNKT, dlatego jest bardzo mało wrażliwy na utlenianie, nie wymaga więc przechowywania w lodówce. Tym samym nie jest podatny na jełczenie.
Olej kokosowy w swoim składzie zawiera około 98% nasyconych kwasów tłuszczowych. Podstawowe kwasy n tłuszczowe nasycone to kwas laurynowy 44-51%, kwas mirystynowy 13-18%, kwas palmitynowy 8-12%. Kwas laurynowy znacząco przyczynia się do poprawy odporności organizmu. Znajdziemy go np. w mleku matki.

Znalazłam też inną stronę, na której jest kilka ciekawych informacji link Tu -> KLIK :) 

A teraz najważniejsze: jak ja (nie przepadająca za kokosem) zjadam ten produkt?
Otóż dodaję łyżeczkę do "owsianki" ;-)



Na powierzchni można zauważyć małe kółeczka z tłuszczu kokosowego :) Muszę przyznać, że nie jest to takie złe jakby się mogło wydawać :)

A na koniec przepis na moją wersję "owsianki":
- płatki owsiane (lub jęczmienne ok 20-25 g)
- płatki ryżowe ok 20 - 25 g
- śliwka (taka okrągła z Biedronki) sztuk 1
- orzechy laskowe (lub migdały lub orzechy nerkowca) 10 g
- OLEJ KOKOSOWY 10- 15 g czystego tłuszczu :D
- mleko owsiane lub ryżowe (nie wiem ile, leję jak mi pasuję. I dodam tylko, że krowiego mleka od dłuższego czasu nie spożywam).

Płatki zalewam gorącą wodą i pod przykryciem odstawiam na 15 min. Następnie dodaję olej (żeby się rozpuścił), orzechy i zalewam zimnym mlekiem :)

Smacznego!!!

Kicia

P.S. A czy Wy też spożywacie olej kokosowy?




środa, 28 listopada 2012

Kicia gotuje: ciąg dalszy testów masła klarowanego

Jest masło klarowane... jest więc ochota na testowanie tegoż produktu... a jak testowanie to znowu smażenie...
Ale już dość tej smażeniny - jutro na obiad pieczony łosoś (BEZ DODATKU MASŁA!!)

Jednak dziś pragnę przedstawić mój testowy zestaw: pierś z kurczaka z warzywami i ryżem :-)

Przygotowanie (szybkie i proste)
- piersi z kurczaczka kroimy w kostkę i przyprawiamy (ja korzystałam z soli, pieprzu, papryki słodkiej, kurkumy, imbiru i odrobiny "kurczaka złocistego" Kamisu)
- dla uzyskania "chrupkości" posypałam kurczaka 1 płaską łyżką mąki graham
- rozgrzewamy tłuszcz (u mnie masło klarowane) i podsmażamy
- w tym czasie na  drugiej patelni podsmażamy ulubione "warzywa na patelnię"
- oraz w tym samym czasie gotuje nam się ryż.

Po 15 minutach całe, super danie mamy gotowe:








Tak wyglądał proces produkcji, a tak:


GOTOWE DANIE!!! :-)

Bardzo smaczne, byłoby zdrowsze gdyby było pieczone lub gotowane, ale smażone ma ten super smak ^^.




I jak Wam się podoba?




Kicia


P.S. To porcja mojego partnera - moja była mniejsza :)


Za chwilę zaczyna się "Kobieta kot" - jeden z filmów do których czuję wielki sentyment... Przed chwilą znalazłam takie zdjęcie (kadr z filmu):





które pochodzi z tego miejsca i tak sobie pomyślałam, że moja kocica codziennie mi tak robi, a ja nadal nie umiem skakać po murach :D Czyżby moja kocica nie miała takich zdolności jak Midnight (kot, którego widać na zdjęciu)? A może to ja jestem odporna na jej oddech :D
Miłego wieczoru
Kicia - miłośniczka kotów ;-)

wtorek, 27 listopada 2012

Kicia gotuje

Dziś krótki i nietypowy post.
Nietypowy, bo przepis, który tu się pojawi nie jest specjalnie skomplikowany, bardziej chodzi o masło niż o samą potrawę :-)
Ostatnio w mojej kuchni pojawił się nowy produkt: Masło Klarowane :-)
Jeśli ktoś jeszcze nie wie, czym jest masło klarowane to szybko wytłumaczę: masło klarowane to praktycznie sam tłuszcz mleczny. W tzw. "maśle prawdziwym" mamy maksymalnie 82% tłuszczu (pozostałe 18% stanowi woda i białko, którego w maśle klarowanym nie ma), a w maśle klarowanym powinno być blisko 100% tłuszczu.




Jak widzicie moje masło wg producenta ma 99,8% tłuszczu :-) Moje masło jest z Mlekovity. Zakupiłam takie, bo w moim Carrefourze nie było żadnego innego. I tu pytanie: czy w takich supermarketach można dostać masła klarowane innej firmy? 

A tak masło wygląda na patelni (piękny bursztynowy kolor i ten zapach...)





A teraz szybki przepis: ostatnio w moje ręce wpadły filety z dorsza :-) i w związku z tym pomyślałam, że zrobię je według przepisu mojej babci (nie jest zbyt zdrowe, ale cóż...)
Rybkę skrapiamy sokiem z cytryny, przyprawiamy pieprzem i Vegetą, oprószamy delikatnie mąką i bach na gorącą patelnię (moja babcia używa oleju, ale ja żeby było zdrowiej użyłam masła klarowanego).






Widzicie jak pięknie wygląda masełko na patelni. Ostatnie zdjęcie przedstawia usmażoną stronę rybki :-)

Zdjęć na talerzu nie mam, bo wszystko zniknęło w oka mgnieniu :-) 

Rybka ogólnie smaczna, z maślanym posmakiem... ale ja chyba wolę rybę smażoną na niezdrowym oleju... 

Smażyć codziennie nie będę, ciekawa jestem jeszcze jak na takim maśle smakować będą kotlety z piersi kurczaka :-)

I jeszcze tylko dodam, że masło kupiłam z myślą o smażeniu właśnie. Nie smażę często, ale czasami muszę zjeść coś chrupiącego, bo ile można jeść pieczyste? lub gotowane? ;-)
A podobno jeśli już smażyć, to właśnie na maśle klarowanym ;-)

Też używacie tego produktu? Czy raczej jak smażycie to na oleju?

Kicia


poniedziałek, 8 października 2012

Inspiracje na kolejny tydzień ;-)

Dziś szybko, krótko i na temat ;-)
Kolejny tydzień zmagań przede mną. To już 6 tydzień - ten czas naprawdę szybko upływa.
Treningi siłowe w tygodniu parzystym lecą schematem BAB (szczegóły treningu tu). Nastąpiła jedna mała zmiana: w treningu B w przysiadzie przednim zwiększyłam obciążenie. Teraz wykonuję to ćwiczenie ze sztangą, a więc waga obciążenia to 7 kg, a nie jak pisałam wcześniej 4 kg. 
Niestety mój czworogłowy uda zaczyna się lekko buntować i "pobolewa" od czasu do czasu i nie jest to ból "zakwasowy". Postanowiłam więc oszczędzać nogę i zwracać jeszcze większą uwagę na technikę wykonywania ćwiczeń.
W sobotę treningu biegowego nie było, bo (ponieważ, gdyż, dlatego że) 3 godziny zbierałam grzyby :D. Z lasu wróciłam tak zmęczona jakbym co najmniej biegała godzinę, a może i dłużej :D. Czy Wy też tak macie, że zbieranie grzybów męczy wasze ciała? (Oczywiście nie chcę żebyście mnie źle zrozumieli: uwielbiam chodzić po lesie i kocham zbieranie grzybów - zwłaszcza jak się jakieś znajduje - ale ta aktywność od zawsze powodowała i powoduje nadal zmęczenie oraz senność po powrocie do domu) A może to nadmiar leśnego powietrza? Co prawda biegam w lesie właśnie, a to tylko 30 minut, a właściwie (odliczając trasę poza leśną) to będzie jakieś 20 minut :-), więc może płuca wentylowane oczyszczonym leśnym powietrzem i nadmiar takowego powietrza w płucach sprawia, że pojawiają się senność i zmęczenie? :)






Na pierwszym zdjęciu widać las, w którym biegam ;-) co prawda nie w tej jego części, ale to ciągle "mój las".
Przepiękny muchomor :-) oczywiście muchomorów NIE ZBIERAMY tylko podziwiamy w lesie. 
I na końcu jeden z grzybków - borowik nazywany szlachetnym lub "prawdziwkiem".
Więcej zdjęć nie zrobiłam :-) bo zanim wpadłam na pomysł, by uwiecznić grzyby na fotografii większość już się gotowała :-)
A czy Wy chodzicie "na grzyby"? 
A teraz zgodnie z tytułem posta pragnę przedstawić moją inspirację na ten tydzień:
Oraz coś na koniec dnia do podusi:



Uwielbiam głos Adele :-)

I jeszcze na koniec dodam, że zastanawiam się nad delikatną zmianą rozkładu b/t/w w swojej diecie, ponieważ dotychczasowy rozkład nie daje u mnie rezultatów jakich bym oczekiwała (w miesiąc - 2 cm w talii i - 1 cm w udzie)

Pozdrawiam,
Kicia

poniedziałek, 1 października 2012

Październik: połowa treningów za mną

Jak ten czas szybko płynie... Wydaje mi się, że dosłownie wczoraj rozpoczął się mój ośmiotygodniowy plan, że wczoraj wykonałam pierwszy trening...
A tu niespodzianka, bo dziś właśnie rozpoczyna się druga połowa. Cztery tygodnie za mną, cztery przede mną, a co potem? Jeszcze nie wiem. Jestem pewna, że z treningów nie zrezygnuję, ale co to będą za treningi... nad tym zastanowię się za 3,5 tygodnia :D

Teraz aktualizacja moich treningów.
Dla przypomnienia: treningi wykonuję zamiennie, tzn TRENING A, TRENING B itd. A więc w tygodniach nieparzystych (takich jak ten - 5 tydzień zmagań) rozkład to ABA, a w tygodniach parzystych: BAB.
Ćwiczenia w treningach prezentują się następująco:
TRENING A:
1. Wykroki (4 kg)
2. Martwy ciąg (23,5 kg)
3. Wiosłowanie (8,5 kg)
4. Pompki na kolanach
5. Pompki odwrotne
6. Wznosy nóg w leżeniu

TRENING B:
1. Push press (19,5 kg)
2a. Przysiad przedni (4 kg)
2b. Przysiad bułgarski (4 kg)
3. Przenoszenie sztangielki w leżeniu (8,5 kg - tu się zastanawiam nad dodaniem czegoś)
4.brzuch - tutaj dowolnie, pulsacyjne do upadku mięśniowego.

Co dwa tygodnie zmienia się ilość powtórzeń i teoretycznie obciążenia.
Rozpiska serii i ilości powtórzeń:
Tydzień 1,2: 2serie  po 15 powtórzeń
Tydzień 3,4: 2 serie po 12 powtórzeń
Tydzień 5,6: 3 serie po 10 powtórzeń
Tydzień 7,8: 3 serie po 8 powtórzeń

Ty razem jest trochę inaczej - z racji dodania jednej serii postanowiłam nie zwiększać obciążenia... 

Jestem już po treningu i myślę, że to był dobry wybór. Niby tylko 6 powtórzeń doszło (było 2x12 jest 3x10), ale ostatnią serię robię z niemałym wysiłkiem.

Nadal nie mam zbyt wiele czasu, a towarzyszący mi stres nie wpływa na mnie dobrze.
Mam nadzieję, że do końca tygodnia wszystko się wyjaśni, a ja będę mogła częściej pojawiać się na blogu.

Póki co przypominam wszystkim, którzy kochają (podobnie jak ja) "Dextera", że już zaczęła się 7 (pewnie decydująca) seria :-D

Kocham ten serial... i jestem pewna, że za jakiś czas zrobię sobie przypomnienie: wszystkie 7 serii :-)


Super ten plakat :-) Debra i Dexter :D


wtorek, 25 września 2012

Ulubione śniadanie :-)




Dziś szybki post :-)
Pragnę przedstawić Wam jedną z moich ulubionych propozycji śniadaniowych :-)
W skład tego zestawu wchodzi:
- jajecznica 
- chleb żytni razowy
- ogórek kiszony, chociaż niektórzy mówią kwaszony :D (UWIELBIAM ;-))

Śniadanko pełnowartościowe, bo jest białko, węgle (złożone z chleba razowego) i tłuszcz :-)

Napisałam obok ogórka 1 g bo, ponieważ, gdyż warzyw nie wliczamy w bilans, a tylko w ten sposób zaznaczam, że go spożywałam ;-)
Nie zajadam się zbyt często takim daniem, ponieważ muszę ograniczać nabiał, czyli masło też... a nie wyobrażam sobie jajecznicy bez chlebka z masłem :-)

Też lubicie jajecznicę z ogórkiem kiszonym (kwaszonym)? ;-)

Kicia

niedziela, 16 września 2012

Trening siłowy: tydzień 3 i 4: szczegóły

Jutro rozpoczyna się 3 tydzień  mojego super extra ośmio tygodniowego planu. Oznacza to zmiany w ilości powtórzeń i obciążeniach (YUPIII :D). Szczegóły planu możecie znaleźć TU
Teraz podam tylko obciążenia z jakimi mam zamiar pracować w ciągu kolejnych dwóch tygodni:

Trening A:
1. wykroki  4 kg (do tej pory było 1,5 kg)
2. MC 23,5 kg (było 21 kg): tu zastanawiam się na dołożeniem większego obciążenia, ale najpierw muszę zobaczyć jak się będzie ćwiczyło i czy technicznie nadal będzie ok
3. wiosłowanie 8,5 kg (było 6 kg): tu więcej raczej nie dam rady ;-)
Co do pompek to będę starała się przechodzić z kolan na pompki klasyczne, a przy pompkach odwrotnych wystarczy zmienić ustawienie nóg, żeby było trudniej, a brzuch to brzuch :-)


Trening B
1. push press 19,5 kg (było17 kg)
2. przysiad 4 kg (było 1,5 kg)
3. przysiad bułgarski 2.9 kg - ciężkie ćwiczenie, nie wiem jak to będzie nawet z tak niewielkim obciążeniem
4. przenoszenie sztangielki 8,5 kg (było 6 kg)

I jeszcze krótko: 2 serie po 12 powtórzeń ;-)

Trzymajcie kciuki, żeby SIŁA BYŁA I żeby BYŁA MOC :D, bo jak to będzie to i cm zaczną spadać ;-)

Kicia

środa, 5 września 2012

Pierwszy Trening B za mną..

Dziś zgodnie z rozpiską zawartą w tym poście przypadł Trening B. Szczerze mówiąc trochę się go bałam, bo nigdy nie robiłam push press i przysiadów bułgarskich i zawsze w takiej sytuacji "czuję się niepewnie". Ostatecznie nie wiem jak dobrać obciążenie i nie wiem czy dam radę wykonać poprawnie wszystkie powtórzenia. No ale od czegoś trzeba zacząć. 
Dla leniwych, którym nie chce się zaglądać w w/w posta pokazuję zestaw ćwiczeń oraz obciążenia z jakimi walczyłam ;-):

TRENING B:
1. Push press 17 kg
2a. Przysiad przedni (moja nadwaga +1,5 kg)
2b. Przysiad bułgarski (j.w.)
3. Przenoszenie sztangielki w leżeniu 6 kg
4.brzuch - tutaj dowolnie, pulsacyjne do upadku mięśniowego.
Moje odczucia i spostrzeżenia (pierwszy raz coś takiego piszę na moim prywatnym i osobistym blogu :-)):
- Czas treningu (bez rozgrzewki i rozciągania) +/- 30 min 
- Push press robiłam pierwszy raz i jest to naprawdę dobre i intensywne ćwiczenie. Pod koniec 2 serii zastanawiałam się, czy nie przesadziłam z obciążeniem :-D, ale POMPA musi być i nie ma lipy :D
- Przysiad przedni jak przysiad przedni. Przez 2 tygodnie przysiady będę robiła z piłką lekarska, bo nie chcę dodawać za dużego obciążenia. Ostatecznie kolana muszą być zdrowe i bez kontuzji, by ćwiczyć już do końca życia ;-)
- Przysiad bułgarski jest naprawdę ciężki - sami spróbujcie i się przekonacie
- Przenoszenie sztangielki w leżeniu to na mm klatki piersiowej. Fajne ćwiczenie, już je kiedyś wykonywałam i bardzo je lubię. Nie wiem tylko, czy te 6 kg dla mnie to nie za mało. Dziś poszło "bez jakiegoś mega stękania i napinania", ale poczułam, że tam mięśnie pracują.
- Brzuch. Brzuch robiłam do upadku mięśniowego. Dwie serie i zrobiłam dwa różne ćwiczenia: spięcia oraz wznosy nóg w leżeniu (to chyba moje ulubione ćwiczenie na brzuch). Powtórzeń znacznie więcej jak 15 i było naprawdę fajnie.

Ogólne podsumowanie:
Nie spodziewałam się, że ten trening tak mi przypadnie do gustu. Bardzo fajnie mi się ćwiczyło i z radością podchodziłam do każdego ćwiczenia. Bo musicie zapamiętać jedno: ćwiczenia muszą sprawiać Wam radość. nie lubisz jakiegoś ćwiczenia to zmień je na inne, ale angażujące te same mięśnie i twój trening od razu stanie się przyjemnością ;-)

A oto mój kącik z obciążeniami:

Jak widać podłoga w okolicy uległa małemu zniszczeniu mimo, że staram się odkładać je zawsze na małe chodniczki ;-). Oczywiście to nie wszystkie moje obciążenia. Są to aktualnie używane ;-). Widać też kawałek piłki lekarskiej, ale nie widać wszystkiego ;D

A jak Wasze dzisiejsze treningi?

Kicia

niedziela, 2 września 2012

Nie ma lipy! - plan na kolejne 8 tygodni

Mimo, iż moje dotychczasowe starania nie przyniosły oczekiwanych rezultatów nie poddaję się. Z pomocą jednej z moich czytelniczek ułożyłam plan na kolejne osiem tygodni. Oczywiście "wstępnie" przewidziany jest on na 8 tygodni jednak już dziś nie wykluczam wydłużenia jego trwania do 16 tygodni, a więc do końca roku. Wszystko zależeć będzie od moich postępów. Ale po kolei:

I. W kwestii siłowej stawiam na FBW czyli Full Body Workout (innymi słowy trening całego ciała). Będą to dwa treningi wykonywane naprzemiennie:
TRENING A:
1. Wykroki
2. Martwy ciąg
3. Wiosłowanie
4. Pompki na kolanach
5. Pompki odwrotne
6. Wznosy nóg w leżeniu

TRENING B:
1. Push press
2a. Przysiad przedni
2b. Przysiad bułgarski
3. Przenoszenie sztangielki w leżeniu
4.brzuch - tutaj dowolnie, pulsacyjne do upadku mięśniowego.

Z założenia trening siłowy będę wykonywała trzy razy w tygodniu, więc schemat będzie prezentował się następująco:
Tydzień I: A, B, A (i wszystkie nieparzyste tygodnie)
Tydzień II: B, A, B (tygodnie parzyste)... itd.

Co do liczby powtórzeń to schemat prezentuje się następująco:
Tydzień 1,2: 2serie  po 15 powtórzeń
Tydzień 3,4: 2 serie po 12 powtórzeń
Tydzień 5,6: 3 serie po 10 powtórzeń
Tydzień 7,8: 3 serie po 8 powtórzeń

Za każdym razem gdy maleje ilość powtórzeń planowane jest dołożenie ciężaru. Dlatego nie jestem pewna czy dam radę co dwa tygodnie zwiększać obciążenia. Jeśli nie, myślę, że ten plan, wstępnie przewidziany na osiem tygodni, odrobinę się wydłuży. Nie jestem w końcu jakimś robotem i muszę słuchać mojego ciała. 

II. Aeroby. Na najbliższe 8 tygodni przewiduję bieganie w ramach aerobów. Aktualnie udaje mi się biec przez 30 minut bez przerwy na marsz ;-), ale mam nadzieję, że z czasem uda mi się odrobinę wydłużyć te treningi. Planuję biegać dopóki temperatura będzie mi na to pozwalać ;). jeśli nie będę biegała mam jeszcze do wyboru rower stacjonarny, skakankę albo coś innego ;-). W końcu jest sporo możliwości.
Aeroby występować będą również 3 razy w tygodniu, w dni "nie treningowe", czyli kiedy nie będzie siłowego.

III. Dieta 
Ilość spożywanych kcal dziennie ustalona została na ok 1800 kcal, czyli tak jak było do tej pory. Zmieni się jednak rozkład b/t/w. Nie będę podawała szczegółów, ponieważ uważam, że każdy ma inne zapotrzebowanie. Zobaczymy jak teraz pójdzie.
IV. Relaks
W tygodniu zawsze 1 dzień przeznaczony będzie na tzw Active rest, lub zwyczajny Rest ;-) czyli leżenie z kotem na brzuchu i oddawanie się cudownemu " nic nie robieniu" przy dźwiękach mruczenia ;-)

Jutro z rana ważenie, mierzenie i sesja fotograficzna :D. Zobaczymy czy będzie jakaś zmiana za 8 tygodni.

A teraz czas na wieczorny relaks przy lampce melisie z gruszką i z ukochanymi postaciami przy sobie (piszę postaciami, bo mam na myśli mojego partnera i kot - kocicę Bubusię)


Relaksująca się kocica Bubusia :)

A jeszcze mam pytanko: macie jakieś sugestie odnośnie mojego planu? A może macie pomysł na jakieś śniadania bez mleka, ale żeby były szybkie i całkiem smaczne? Miałam w planach owsiankę na śniadania zajadać, ale mleko wypada z mojej diety ;)



poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Koniec regeneracji, czas wracać do ciężkiej pracy

Tydzień minął bardzo szybko. Jak mogliście zauważyć regeneracja była potrzebna nie tylko mojemu ciału, ale i umysłowi :D. Powinnam była napisać, że potrzebna mi przerwa i nie będzie mnie przez chwilę tu, ale samo jakoś tak wyszło.
Wasze blogi oczywiście odwiedzałam, mimo iż nie pozostawiałam komentarzy, natomiast na YT mam mega zaległości i chyba nadrobię je przy następnym prasowaniu ;-)... tak, tak :) podczas prasowania czasami oglądam filmiki na YT. Bo kto z Was jest w stanie stać nad deską i przez godzinę wpatrywać się tylko w żelazko? Urok filmików na YT jest taki, że nie na każdy trzeba patrzeć :-) Oczywiście stroje dnia omijam podczas prasowania, ale ulubieńców kosmetycznych jak najbardziej "zapuścić" mogę.
Przez ostatni tydzień skupiałam się na swojej osobie i nawet udało mi się odwiedzić "warsztaty makijażowe", a właściwie powinnam napisać "PSEUDO WARSZTATY"... Może na moim drugim blogu napiszę coś więcej o tych "pseudo warsztatach", ale teraz wiem jedno: wybierając się na jakieś "warsztaty" trzeba je dokładnie sprawdzić, żeby potem nie okazało się, że owe zajęcia nie wnoszą nic nowego do Waszego życia.

A teraz już sportowo i planowo:
Posikowo:
Nowa dieta od dziś (jadłospis będzie udoskonalany, bo trudno mi jeszcze odpowiednio dobrać proporcję, ale staram się i codziennie się uczę). Nowa nie oznacza jakaś "magiczna dieta cud". W moim przypadku oznacza inne proporcje b/t/w. Zobaczymy jak się na takim rozkładzie będzie żyło :-)
Treningowo:
Nowy plan obejmuje osiem tygodni. Tak, znowu OSIEM tygodni ciężkich treningów przede mną.
Pon/śr/pt: FBW czyli Full Body Workout. Nie podam jeszcze szczegółów. Dziś już wykonałam trening, ale nie wykluczam, że od środy będę robiła inny.
Wt/czw/sob: aeroby.
Niedziela będzie dniem wolnym lub dla relaksu "pyknę" jakiś trening, który mam na płytach ;-) Zobaczymy jak to będzie, bo "co za dużo to nie zdrowo".
Jutro z rana zrobię zdjęcia i pomiary. Zobaczymy, czy za osiem tygodni będzie jakiś (chociaż minimalny) progress.

Miłego poniedziałku

Kicia

czwartek, 16 sierpnia 2012

Kosmetyczne/apteczne? odkrycie roku ;-)

Kosmetyczne ze znakiem zapytania, bo nie wiem właściwie do jakiej grupy produktów zakwalifikować to cudo :D

Żeby nie trzymać Was dłużej w niepewności pragnę przedstawić "Żel na zmęczone nogi" :D


Producentem są "Krakowskie Zakłady Zielarskie HERBAPOL w Krakowie SA". Kosztował mnie całe 9,50 zł i opakowane zawiera 170 g produktu. Do zakupu zachęciło mnie opakowanie, a właściwie informacja o tym, że zawiera wyciąg z kasztanowca i arniki górskiej, a te (jak wiadomo :)) uszczelniają naczynka. Szczerz mówiąc zakupiłam ten produkt dla mojego Mężczyzny, bo on (podobnie jak ja) ma skłonność do pękania naczynek (a żadnych preparatów doustnych zażywać nie chce), więc pomyślałam: "czemu nie przetestować, w końcu nie kosztuje to 100 zł". I powiem Wam, że miło się zaskoczyłam tym  żelem.
Poniżej zobaczycie skład i sposób użycia:


A tutaj możecie zobaczyć, jak wygląda to cudo.


Teraz cytuję z opakowania zastosowanie(przed chwilą przeczytałam to pierwszy raz:D):
"Żel stosować do relaksującego masażu nóg i stóp.Redukuje uczucie ciężkich i zmęczonych nóg. Zaleca się stosowanie szczególnie po dużym wysiłku fizycznym, do nóg ze skłonnością do opuchnięcia i problemów związanych z żylakami.
Zawiera w swoim składzie wyciąg z kasztanowca i kwiatu arniki górskiej oraz mentol. Dzięki temu posiada właściwości chłodzące, przynosi ulgę zmęczonym i opuchniętym nogom, pozostawia na skórze przyjemne uczucie świeżości i lekkości.
Żel całkowicie wchłania się po kilku minutach i dzięki temu skóra jest miękka i elastyczna. Dlatego polecany jest również do pielęgnacji skóry nóg. Po zastosowaniu żel nie powoduje tłustości skóry, nie plami ubrań."

I teraz moje zdanie: (napiszę raz jeszcze: pierwszy raz o zastosowaniu przeczytałam teraz w czasie przepisywania tekstu. Nie sugerowałam się tym, co piszę producent)
  1. Zapach mentolu bardzo intensywny (jako osoba nie przepadająca za tym składnikiem musiałam uważać, by się za mocno nie "sztachnąć" w czasie aplikacji) 
  2.  Konsystencja takiego żelu, trochę jak Voltaren chociaż bardziej "wodnisty". Niewielka ilość wystarcza, by wysmarować nim nogi (w moim przypadku ograniczałam się raczej do samych łydek, później napiszę czemu).
  3. Dla mnie całkiem wydajny: mam go miesiąc i zużyłam 1/3 opakowania (od razu napiszę, że nie stosuję go codziennie, później napiszę dlaczego ;P)
  4. Po aplikacji lekko ochładza, tzn pozostawia delikatne uczucie chłodu.
  5. Baaardzo szybko się wchłania i nie klei się oraz nie pozostawia żadnej tłustej warstwy.
  6. I teraz najważniejsze: osobiście używałam tego produktu tylko po intensywnym treningu lub gdy czułam, że moje nogi są "zmęczone". Uśredniając w użyciu był co drugi dzień. I teraz najważniejsza zaleta: ZDECYDOWANIE REDUKUJE ZMĘCZENIE. Nie mylcie tylko usunięcia zmęczenia z "usunięciem zakwasów". Chodzi mi o to, że (podkreślam to ponownie: w moim przypadku) po intensywnym treningu na drugi dzień jeszcze odczuwałam, oprócz zakwasów, zmęczenie w nogach. Rano "ciężko było mi się rozchodzić" (mam nadzieję, że wiecie o czym piszę: jakby nogi były ze stali i ważyły pół tony), a po tym żelu zakwasy "bolały" nadal, ale nie czułam tej ciężkości nóg. W celach testowych robiłam kilka dni "z" oraz kilka "bez żelu". Za każdym razem efekt był taki sam. Zdecydowanie moje nogi czują się lepiej, gdy przed snem je potraktuję tym produktem. Smarowałam tylko same łydki, bo to uczucie "ciężkich" nóg kończyło się zawsze w kolanach, więc nie widziałam sensu w smarowaniu ud. Jeszcze tylko dodam, że bez względu na to, czy trenowałam rano czy też wieczorem żelu używałam przed pójściem spać.
Na koniec napiszę, że jestem szczerze zadowolona z tego produktu i myślę, że będzie on na stałe w mojej kosmetyczce/apteczce? po prostu będzie on pod ręką :D

Używałyście tego typu żeli/kremów? Macie podobne czy odmienne zdanie?

Kicia

P.S. Kupiłam ten produkt w najzwyklejszym w świecie sklepie zielarskim (gdybyś ktoś chciał wiedzieć ;))

EDIT: Co do wydajności nie wiem, na ile wystarczy to opakowanie jeśli będzie się żelu używało kilka razy dziennie i na całe nogi. Przypuszczam, że nie na długo...

piątek, 10 sierpnia 2012

Killer nie dla ludzi ze sporą nadwagą

Wczoraj w końcu udało mi się załączyć słynnego killera Ewy Chodakowskiej. 
 
 
 
Wykonywałam wszystkie ćwiczenia, chociaż nie wszystkie powtórzenia (zmiana pozycji ciała wybijała mnie z rytmu :D i przeważnie pierwsze powtórzenie nie dochodziło do skutku ;-) - w końcu to mój pierwszy raz z tym treningiem).
I co mogę po tym jednym razie powiedzieć?
Kompletnie nie nadaje się dla ludzi ze sporą nadwagą (ja do takich się zaliczam). W połowie treningu w czasie kardio ból piszczeli był nie do zniesienia. Za dużo podskoków jak na moją masę. Na opakowaniu płyty jest informacja, że jest to trening dla średnio zaawansowanych. W moim odczuciu zaliczam się do tej grupy właśnie. Ćwiczę od 3 lat, co prawda pojawiają się niewielkie przerwy, ale treningi dla początkujących są zwykle "za lekkie", "zbyt łatwe" dla mnie. Wieczorem wyszłam na jogging ^^ (ZNOWU UDAŁO MI SIĘ BIEC PRZEZ 30 MIN BEZ PRZERWY - YUPI) i niestety piszczele bolały baaardzo... 
Być może to ogólne przetrenowanie/zmęczenie, ale nigdy wcześniej tak bardzo piszczele mnie nie bolały. NIGDY!!! a już nie raz przechodziłam przez to zjawisko, przeważnie w sytuacji, kiedy zwiększałam czas biegu i skracałam marszu.
Dziś tylko siłowy zrobię, no może wyskoczę na rower ("sierpniowa setka" czeka), jutro regeneracja (no może uda mi się wyskoczyć na tenisa), a w niedzielę postaram się rano "pyknąć" killera, a wieczorem wyjść na jogging i zobaczę, czy piszczele nadal będą bolały.
Jeśli tak wówczas killer pójdzie w odstawkę do czasu, aż spadnie mi kilka kilogramów.
Ogólnie program wydaje się fajnie stworzony, dużo ćwiczeń angażujących całe ciało, więc jest godny polecenia. Ale po jednym razie wydaje mi się, że bardziej skierowany jest dla osób, które są na końcu drogi do osiągnięcia super sylwetki.

Kicia

P.S. Czy Was też po killerze piszczele bolały? I oczywiście, czy macie nadwagę?

środa, 8 sierpnia 2012

Jeszcze słów kilka o "diecie"

Przeglądając stare gazety codzienne natknęłam się na artykuł z serii "jak jeść, by na wakacjach nie zaprzepaścić swoich dotychczasowych starań o zgrabną sylwetkę".
Oczywiście z zainteresowaniem zabrałam się za analizę tegoż oto tekstu. Przeczytałam cały artykuł, obejrzałam załączony obrazek i powiem szczerze, że doznałam niewielkiego szoku. 
O ile w miarę (PODKREŚLAM: W MIARĘ) sensownie sklecono sam tekst, o tyle obrazek mnie zabił. Sami zobaczcie:


Teraz streszczę artykuł: jedz 5 posiłków, ograniczaj alkohol (na wakacjach ;-)), ruszaj się, pilnuj kalorii. I właśnie tego ostatniego doczepić się muszę... Widzicie tą tabelkę? Co jest na pierwszym miejscu? Oczywiście nadmorska przekąska numer jeden czyli FRYTY... W samym artykule też napisano, że jeśli ma się ochotę na porządny posiłek, to można wpleść do niego fryty...
I gdzie tu sens? Po co pisać takie artykuły, skoro nie zwraca się uwagi na rozkład b/t/w oraz składników odżywczych w posiłkach i pisze się, żeby sobie frytule do obiadku dokładać...
Gdybym była całkowitym laikiem i wierzyła we wszystko co w gazetach piszą to pewnie bym sobie pomyślała tak: "Kocham frytki, a one mogą pomóc mi schudnąć. Będę na wakacjach jadła 4 porcje frytek dziennie i schudnę na 100%, bo kalorii to nie będzie aż tak wiele". Ale z jakimi konsekwencjami? O tym już nic nie napisano.
Wielu ludzi może sobie też pomyśleć tak: w sumie fryteczki i łosoś tyle samo kalorii, ale frytki kupię za 5 zeta, a łososia za "piataka" w życiu nie dostanę. Super więc ekonomicznie będzie, a te frytki nie są aż tak kaloryczne jak się o tym mówi...
I teraz moje spojrzenie na to całe odżywianie: kalorie nie są najważniejsze. Oczywiście ważne jest, by pewien "pułap kaloryczny" trzymać, ale kochani moi Czytelnicy, zwracajmy uwagę na wartości odżywcze jakie dane posiłki w sobie niosą. Hamburgery, frytki, czipsy, zapiekanki czy hot dogi... kto z nas nie lubi takich przekąsek?  Ale w walce o ładniejszą sylwetkę oraz zdrowe życie do "setki"  ważne są nie tylko kalorie, ale również "wartościowość" posiłków.
Denerwuje mnie, gdy widzę takie teksty. Nie powinno być tak, że tego typu rady pojawiają się w ogólnodostępnej, codziennej prasie. Przecież dostęp do niej mają nie tylko osoby dorosłe, ale również małoletnie, które zamiast doczytać coś, zgłębić wiedzę na zadany temat wierzą ślepo w to, co im pasuje. Pasuje im dieta Kopenhaska - stosują, pasuje "Dukan" od razu się zabierają, bo "na tych dietach szybko schudniesz 20 kg". Podpasuje artykuł, w którym piszą, że porcja frytek to tyle samo kcal co łosoś to olejmy ryby i jedzmy fryty...
Moim zdaniem w czasach "maka" i "kfc" powinno propagować się zdrowe przekąski, prezentować wartościowe i smaczne przekąski, a odchodzić od dań fast (FAT) food. Bo do czego dąży nasze społeczeństwo? Do masowej, grupowej otyłości. Sama mam z tym problem (z nadwagą) i może właśnie dlatego tak bardzo przyciągają mój wzrok "puszyste" dzieci, których na polskich ulicach jest coraz więcej...
A co jest w tym wszystkim najsmutniejsze? Te otyłe dzieci będą kiedyś otyłymi dorosłymi, którzy będą mieć mega problemy ze zdrowiem. I smutne jest jeszcze to, że taka babcia/dziadek/rodzice kupują swoim już dość okrągłym pociechom bez opamiętania przekąski, słodkie napoje itd...
Róbmy więc wszystko co w naszej mocy, by propagować zdrowy lajfstajl i pokazywać ludziom, że życie bez fast (FAT) food'ów może być super ;-)

Kicia